Wyobraźcie sobie rozległą dolinę otoczoną wysokimi pasmami gór. Cała płaska przestrzeń zamiast lasem wypełniona była wiatrakami. Żadnego życia, tylko wirujące łopaty śmigieł. Był rok 1974. Jechałem z Zenkiem Lipowiczem autostradą przez Góry Skaliste ze Scottsdale do San Diego, kiedy natknęliśmy się na ten upiorny widok. Miałem nadzieję, że nie przyjdzie to nigdy do Polski. Niestety…
Mamy więc już i w Polsce farmy wiatrowe. Interes robiony na koszt społeczeństwa w kraju, gdzie wiejski krajobraz nie podlega ochronie. W Szwecji nawet stado koni na pastwisku jest krajobrazem chronionym prawem. W Polsce wiatraki stawiane są wszędzie, gdzie lokalna społeczność nie ma dość siły aby się przed tym obronić. Gdzie są ci wszyscy ekolodzy? Gdzie jest zdrowy rozsądek i rachunek ekonomiczny, bo przecież do energii produkowanej przez wiatraki dopłaca całe społeczeństwo. Oszpeconego krajobrazu się nie wycenia. Jest za darmo. Nie liczy się ludzkie zdrowie i uciążliwość dla mieszkańców.
Należę do Ogólnopolskiego Towarzystwa Ochrony Ptaków (OTOP). Co roku biorę udział w wiosennym liczeniu ptaków. Wraz z Marysią i Martą, które też zaraziły się „ptasim bakcylem” przemierzamy pola i odłogi w okolicach wsi Wola Makowska koło Skierniewic. Wąskie poletka, liczne miedze, tradycyjna gospodarka to warunki środowiskowe idealne dla skowronków. Jest ich jednak z roku na rok coraz mniej. Giną na przelotach, coraz mniej mają naturalnych siedlisk. Znikają populacje popularnych niegdyś ptaków. Boję się, że kiedyś i w Woli Makowskiej staną wiatraki, bo na słabych glebach nie opłaca się gospodarować. Wsie pustoszeją. Miejsce ptaków zajmą wiatraki, jeśli nie znajdziemy sposobu aby podtrzymać tradycyjną gospodarkę rolna, aby ochronić polski wiejski krajobraz, dla nas i dla ptaków.
Najnowsze komentarze