Do mojego tekstu „Meandry akcji w Janowie” odniósł się na swoim blogu Marek Szewczyk tekstem „Marek Grzybowski odleciał”, po którym wywiązała się dyskusja.  Wziąłem w niej udział, bo znam i lubię niektórych dyskutantów, szanuję też tych którzy podpisują swoje stanowisko imieniem i nazwiskiem.  Anonimowych wypowiedzi w ogóle nie biorę pod uwagę. To zwykły hejterski szum.

Greg Knowles to ani mi brat, ani swat, ale jest profesjonalnym aukcjonerem i nie można mu zarzucać oszustwa. Starał się prowadzić aukcję, tak jak to się robi na świecie. Nie znając języka nie miał kontaktu z hodowcami, nie uczestniczył w wyznaczaniu cen rezerwowych, nie był zgrany ze swoimi ringmenami, których widział po raz pierwszy w życiu, na chwilę przed aukcją. Stał na straconej pozycji, ale nie jest to jego wina, tylko organizatorów, którzy nie rozumieli psychologii aukcji i techniki licytacji. Tych spraw nie rozumieją też dyskutanci Marka Szewczyka.

Klienci na ogół przyjeżdżają na aukcję z określoną ideą, które konie i za ile chcą kupić. Niechętnie widzą konkurencję i oczywiście nie spieszą się z licytacją. Postąpienia wyrażane są często dyskretnym gestem, niekoniecznie podniesieniem numerka. Te gesty, niewidoczne dla publiczności, widzi doświadczony aukcjoner, nie zawsze dostrzegają je ringmani, zwłaszcza jeśli są nimi raz w roku.

Rolą aukcjonera jest takie poprowadzenie licytacji, aby wywiązała się konkurencja między kupującymi. Tylko wtedy osiągnięta cena za konia jest ”ceną rynkową”. Tempo aukcji musi być szybkie. Gdy aukcja wlecze się i mijają długie minuty od postąpienia do postąpienia, to nie oznacza, że aukcja jest rzetelna, tylko że rynek został zdominowany przez kupujących.

Knowles, jeśli powiedział „sold” i przybił młotkiem to oznacza, że widział kupującego, albo wydawało mu się że widzi jakiś gest, który wziął za „bid”.  Musiało to być powyżej ceny rezerwowej, bo inaczej cena nie zostałaby przybita. Wydaje mi się, że albo klient wycofał się, albo Knowles uznał jakiś przypadkowy gest za licytację. Wtedy powinien był natychmiast otworzyć licytację na nowo schodząc do ceny, która była bezsporna. Nie zrobił tego i to był błąd, ale nie „oszustwo”, jak niektórzy się dopatrują.

Cena rezerwowa zabezpiecza interes hodowcy i powinna to być cena minimalna. Niejednokrotnie brałem udział w naradach z hodowcami, na których ustalaliśmy ceny rezerwowe i wiem, że hodowcy mają tendencję do ich zawyżania. Dążyłem do tego, aby narada odbywała się jak najpóźniej, w wieczór poprzedzający aukcję, kiedy wiedzieliśmy jacy klienci są w Polsce, czym się interesowali podczas „otwartych stajen”. Czasem też wiedzieliśmy, ile chcą wydać. Zespół aukcyjny, (do którego należała też Ala Sobieszak), był z klientami przecież przez cały czas.

Najczęściej udawało mi się przekonać hodowców, aby cena rezerwowa była na poziomie minimum oczekiwań, tak aby rynek ustalał ostateczną cenę sprzedaży. Dobrze to działało w sytuacji, gdy włożono wystarczający wysiłek w przygotowanie aukcji – to jest pozyskano ostatecznych nabywców, nie tylko pośredników.

Wszystkie profesjonalne aukcje mają podobny początek. Wychodzi koń na ring, aukcjoner zna cenę rezerwową i zaczyna licytować „ze ścianą”, bo na ogół nikt z klientów nie chce być pierwszy. Techniki licytacji mogą być różne. Można zacząć wysoko i szybko schodzić, aż „licytacja załapie” . Można zaczynać nisko każdego konia, od takiej samej ceny wywoławczej.  W każdym razie zadaniem aukcjonera jest sprowokowanie konkurencji. Temu właśnie służy licytowanie „ze ścianą” . Nie jest to żadne „haniebne oszustwo”, jak egzaltują się ludzie nie mający pojęcia.

Czasem, w trakcie licytacji, sami hodowcy uświadamiają sobie, że cena rezerwowa jest ustawiona za wysoko. Dobry aukcjoner zna sposoby dyskretnego powiadomienia hodowcy, kiedy licytowana cena pochodzi od realnego klienta. Hodowca powinien mieć wtedy możliwość przyjęcia ceny oferowanej, nie oglądając się na zgodę dyrektorów KOWR.  Jeśli nie ma się zaufania do wyznaczonych przez siebie ludzi, (tu mowa do KOWR i MRiRW) to nie należy ich mianować.

Z Markiem Szewczykiem znamy się jak dwa stare konie. (Ja trochę bardziej łysy). W latach 70 – tych i 80-tych Marek publikował w Koniu Polskim moje teksty o rynku i reformie hodowli. W latach 90-tych, gdy za pieniądze Polish Prestige, podnieśliśmy z niebytu pismo, wszystkie publikacje Polish Arabian Summer Festival, w tym katalogi aukcyjne i czepionatowe , redagowane i składane były do druku właśnie w Koniu Polskim. Redaktorem technicznym był bystry i pracowity Witek Mickiewicz,  redaktorem naczelnym Marek Szewczyk, niepotrzebnie  więc teraz kryguje się, że nie zna się na przygotowaniach aukcji. Marek Szewczyk był sprawozdawcą telewizyjnym, gdy Polish Prestige organizował, pierwsze na Torwarze, międzynarodowe zawody jeździeckie pod nazwą Św. Mikołaj KONNY.

Cenię wiedzę Marka na temat sportów jeździeckich dlatego szczerze ucieszyłem się, gdy w 2001 r wygrał wybory na prezesa PZJ. Patrz tekst Vivat Marek. Szkoda, że szybko zrezygnował z niewyjaśnionych przyczyn. Może  rzeczywistość „stajni Augiasza”, odziedziczona od poprzedników, przerosła jego siły?

Teraz Markowi Szewczykowi, i większości komentatorów jego bloga, nie podoba się rzeczywistość, w której żyjemy. Mnie też nie podoba się brak kompetencji i niezdarność MRiRW, niedostrzeganie potencjalnych szans, jakie dla Polski stanowią hodowla koni i jeździectwo. Niejednokrotnie dawałem temu wyraz na moim blogu. Wnosiłem o przywrócenie Marka Treli i Jurka Białoboka do hodowli arabów, w artykule „Zło prywatyzacji”. Moje wszystkie teksty dotyczą przeszłości, o tyle, o ile można z nich wysnuć  wnioski na przyszłość. Nie będzie to moja przyszłość, bo ja nie mam już żadnej roli do odegrania. Te teksty są dla tych, którzy będą kiedyś usiłowali rzetelnie zabrać się do reformy polskiej hodowli i jeździectwa.

Co do rzeczywistości. Tak, Prawo i Sprawiedliwość popełnia błędy. Kto ich nie popełnia? Państwo pod rządami PiS nie jest jednak „państwem teoretycznym” . Przypomnijcie sobie taśmy prawdy. Trzeba kompletnego zamroczenia propagandą mediów „mainstreamu”, aby nie widzieć nowych projektów: CPK, rozwoju gazoportu w Świnoujściu, Baltic pipe, budowy nowych dróg przy których nikt nie bankrutuje, powrotu policji do mniejszych miejscowości, czy wielkich programów społecznych dzięki, którym zniesiono ubóstwo rzeszy polskich rodzin. Jak można nie dostrzec poprawy bezpieczeństwa narodowego, zwiększenia stanu osobowego sił zbrojnych przez powołanie jednostek WOT, odtworzenie, zlikwidowanej przez PO, dywizji pancernej na wschód od Wisły,  wyposażania wojska w nowoczesną broń, produkowaną przez polski przemysł. Sojusz z USA i stacjonowanie kontyngentu wojsk amerykańskich w Polsce nie zwiększa naszego bezpieczeństwa? Przykłady osiągnięć „dobrej zmiany” można mnożyć. Kto chce dyskutować, niech nie używa epitetów (patrz hejterskie popisy na blogu Marka Szewczyka), tylko niech da konkretne przykłady, czego tak żałuje z czasów PO/PSL.

To że Polacy są podzieleni? Zawsze byliśmy podzieleni. Jedni na tronie polskim chcieli widzieć Andegawenów, inni Habsburgów. Jedni uchwalali Konstytucję 3 Maja, inni zawiązywali Konfederację Targowicką. Jedni bronili Polski w 1920 i 1939-1945, inni spiskowali, aby Polskę przyłączyć do ZSRR. Jedni walczyli z komunizmem, inni instalowali w Polsce socjalizm. Większość chciała spokojnie i godnie żyć w Niepodległej i Suwerennej Rzeczypospolitej. Teraz, gdy ta Rzeczypospolita, demokratycznym wyborem, stała się rzeczywistością, nie wszyscy ją przyjęli. Dla większości polskość to ponad 1050 lat wspaniałej historii, chrześcijańskiej kultury, która nie ma sobie równych w dziejach cywilizacji. Dla innych polskość to nienormalność i wstyd. Mają prawo do takiego spojrzenia, ale szczerze im współczuję.