Już nie usłyszymy radosnego „Czeeść…”, ani „siema”…, które co rano witało nas z woliery, wygrodzonej z części jadalni. Było to mieszkanie Edgara, które dzielił z Pawłem i Gawłem, dwiema mniejszymi papugami. Wczoraj spadł ze swojej gałęzi i skonał cichutko kwiląc na kolanach Martusi…
Był jej prezentem urodzinowym, prawie 10 lat temu, ale ze wszystkich domowników właśnie mnie obdarzał największą miłością. Kiedy siedział na moim ramieniu, nikt nie miał prawa zbliżyć się na wyciągnięcie ręki. Stroszył pióra, gniewnie fukał i wyciągał dziobisko w kierunku każdego intruza. Swoją pręgowaną główkę przytulał do mojej twarzy, silnym dziobem, którym łupał włoskie orzechy, delikatnie skubał moje powieki, albo nos, „Edgar…”, „Edgar…” szeptał mi do ucha. Kochasz Marka? – pytała Marysia. „Kocham” – pewnym głosem odpowiadał ptak.
Ze swojej gałęzi bystro obserwował nas jedzących posiłki. Zapytywał wtedy „Dobre?..”. „Dobre?” . Gdy Marysia krzątała się w kuchni pytał „Co ty robisz?”, a gdy zabierałem go z woliery na taras, do biura, albo do innego pokoju, zaciekawiony obserwował wszystko często pytając „Cio to?” W biurze potrafił włączyć się do rozmowy telefonicznej pokrzykując z mojego ramienia „Halo!”, „halo!”. Musiałem przepraszać klientów i tłumaczyć, że to nie ja przerywam rozmowę, tylko papuga.
Zachorował kilka lat temu na grzybicę płuc. Nie wiemy od czego. Lekarz wyciągnął go z tego jakimś silnym lekiem, po którym niestety zmienił mu się metabolizm. Ptaki dwa razy w roku zmieniają pióra. Nowe pióra rosną w rogowatych osłonkach, które ptaki łatwo usuwają dziobem. Edgar pierzył się bez przerwy przez cały rok. Osłonki jego nowych piór były tak twarde, że nie mógł się ich pozbyć. Dostawał wtedy szału, zwłaszcza w nocy. Spadał z gałęzi. Zabieraliśmy go do sypialni i sadzaliśmy na desce do prasowania. Ulgę na mniej więcej 2 godziny przynosił mu chłodny prysznic. Nie pomagały kolejne wizyty u lekarza, kolejne leki, które brał niechętnie. Odszedł gdy wyjechaliśmy do sanatorium…
Pamiętam wiele lat temu odwiedzaliśmy farmę Jima Browna w USA. Dzierżawił on michałowskiego ogiera Fawor. Na spotkanie z dyrektorem Ignacym Jaworowskim i Izą Zawadzką zjechało się wielu amerykańskich hodowców. Ja poprowadziłem aukcję koni z hodowli gospodarza. Wieczorem poznaliśmy ojca Jima, który zaprezentował nam swojego ulubieńca. Była to siwa wrona, którą wychował od pisklęcia. Pospolity szaro – czarny ptak krążył nisko nad naszymi głowami, siadał na płocie, aby po chwili powrócić na ramię starszego pana.
Następnego dnia ponownie zobaczyliśmy ojca Jima. Był sam. Z oczu tego byłego wojskowego, weterana kilku wojen, płynęły łzy. Zabrał mi go… wyszlochał. Jastrząb porwał mojego ptaka, na moich oczach, gdy siedział na płocie…
Znam ten ból.
Dobry Panie, jest gdzieś ten idealny Świat, gdzie czekasz nas, Świat na który mamy sobie zasłużyć. Jeśli więc istotnie ten Świat jest idealny, to nie może w nim zabraknąć Edgara, …i Pusi, Pumy i Supełka, … i siwej wrony.
Najnowsze komentarze